piątek, 1 maja 2015

Czarane ciasto - nowa muffinkowa odsłona

Mój kochany synuś młodszy pokochał miłością wielką czekoladowe muffinki kupowane przez mnie w sieci piekarni OSKROBA. Po wstępnej analizie smakowej stwierdziłam , że w smaku są identyczne  z moim czarnym ciastem. Niestety w wersji  klasycznej młodzieniec ciasta  nie uznaje... a więc  postanowiłam  wlać ciasto do papilotek babeczkowych .  Po drodze  lekko zmodyfikowałam przepis. Cukier biały zamieniłam na brązowy z dodatkiem melasy buraczanej (czasem bywa w Lidlu). Rozpuszczam też w masie poza podstawowymi składnikami kilka kostek gorzkiej czekolady.  Zamiast proszku do pieczenia daje ok 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej.
A żeby było prościej  wbijam całe jajka- nie bawię się w ubijanie oddzielnie piany.

Piekę w 180 stopniach ok 10-15 minut.

Muffinki wychodzą pyszne, wyrośnięte.. a znikają tak szybko że nie mam szans zrobić im zdjęcia. Ledwo ostygną to dom  znaczony jest  papierkami po babeczkach...  Ale może z kolejnej porcji mi się uda zrobić jakieś zdjęcie.

 Przepis na czarne ciasto (kliknij)

niedziela, 9 czerwca 2013

HYCZKA

Zakwitł czarny bez...  przepis dzisiejszy,  i owszem z rodzinnego zeszytu, ale już nie rodzinny ale zapożyczony i z powodzeniem przekazywany dalej.

Hyczka to syrop z kwiatów czarnego bzu. Wyjątkowo prosty w zrobieniu, aromatyczny i orzeźwiający  z gazowaną wodą i lodem w upalny dzień.

HYCZKA

25 baldachów czarnego bzu (kwiatów), najlepiej z pyłkiem.
3 cytryny w plasterkach
1,5 litra wody
2 kg cukru (ja daje 1,5)
3 op. kwasku cytrynowego (60 g)- ja daje jedno i wciskam sok z dwóch cytryn


Kwiaty włożyć do miski  (bez mycia bo spłuczemy pyłek a on tu ma znaczenie, dlatego kwiaty trzeba zbierać zdała od dróg i przed wrzuceniem do miski trzeba przejrzeć czy jakiś żuczek nam się nie zaplątał.


Dodać pozostałe składniki, zalać wodą i odstawić na 48 godzin w niezbyt ciepłe miejsce (ale nie do lodówki). Koniecznie przykryć np folią spożywczą. Warto z dwa razy przemieszać żeby cukier dobrze się rozpuścił.

Po dwóch dobach można zlać do wyparzonych  butelek (przez sitko bo pływają w nim kwiatki).
Syrop nieźle przechowuje się bez pasteryzowania w lodówce. Jak ktoś chce  zrobić zapas na zimę radze jednak krótko pasteryzować.


Hyczka jest świetna z woda gazowaną, plastrem cytryny i lodem. Dla urozmaicenia można dorzucić mięte.
Mojemu dość wybrednemu pięcioletniemu synowi zasmakowała.





środa, 24 kwietnia 2013

Ciastko...

Znalazłam w szufladzie paczkę mielonych migdałów, która w połączeniu z chodzącą za mną ochotą na coś słodkiego zaowocowało kruchymi ciasteczkami migdałowymi z przepisu " z zeszytu".





KRUCHE CIASTKA MIGDAŁOWE

250 g mielonych migdałów
250 g mąki
125 g masła
125 g drobnego cukru
skórka cytrynowa
6 żółtek na twardo (ja dałam 3 na twardo i trzy surowe).

Wszystko razem zagnieść.  Ciastka piec w "nie za gorącym piecu"
czyli w około 150 stopniach  przez ok 15 minut aż będą złote.

Polecam z wiśniową konfiturą na wiosenne popołudnie w cichym zakątku pełnym fiołków.

piątek, 12 kwietnia 2013

Twarożek

Twarożek .. taki codzienny produkt. Uwielbiam dobry kwaśny biały ser zarówno z pomidorem (ostatnio przepadam z a wędzonym z Lidla) jak i na słodko z miodem lub dobrym dżemem, powidłami własnej roboty... Wisoną twarożek ze szczypiorkiem i rzodkiewką...
Twaróg jako podstawa sernika (kto teraz bawi się w mielenie sera na sernik?) czy jako farsz do pierogów ...

Dziś kupujemy twaróg w sklepie. I już...bo póki co nasze białe sery są świetne...

Kupiłam przed Wielkanocą zgrzewkę (6l) świeżego mleka w butelkach. Termin przydatności miało do dzisiaj. Stało w chłodzie. I całe sześć litrów pięknie się zsiadło chyba drugiego dnia po kupnie. Zsiadło a nie zepsuło jak czasem bywa... zrobiło się gęste, kwaśne bez żadnej goryczy. Litr z przyjemnością wypiłam  ale co zrobić z resztą... Sama  5 litrów nie wypiję.. i tknęło mnie wczoraj. Przecież mogę zrobić twaróg. Tak jak robiła moja Babcia.

Mieszkaliśmy na wsi sami nie mieliśmy krów. Po mleko co drugi dzień chodziłam do sąsiadów z trzylitrową bańką. Nigdy nie udało sie mnie przekonać do mleka wprost od krowy.. łe.. do dziś czuje ten zapach. Ale już takie przefiltrowane (pielucha tetrowa) i schłodzone było pyszne. Piłam wprost z bańki...  i dokarmiałam  okoliczne koty wlewając odrobinę w dołki zrobione w ziemi...
Sprawdzałam też działanie siły odśrodkowej i kręciłam młynki ta bańką pełną mleka (bez pokrywki). Siła odśrodkowa działa bo nie pamiętam żebym się kiedykolwiek tym  mlekiem oblała.
Mama przelewała je do trzech dzbanków (z czego one są? z Fajansu? W brązowych kolorach z zewnątrz a w środku kremowe) które do dziś stoją w kuchni rodziców...
Zwłaszcza latem jedna burza potrafiła sprawić że całe mleko się zsiadło. I wtedy Babcia robiła twarożek.  Pamiętam wiszący "klinek" odciekający ...
Czasem twaróg odciekał na sitku wyłożonym gazą.. uwielbiałam jak wyraźnie odcisnęła się na nim kratka z gazy...  najbardziej lubiłam właśnie ten "kraciasty" reszta tak nie smakowała  :-)


A jak zrobić twaróg... potrzebne jest zsiadłe mleko. To moje długo stało więc było mocno kwaśne i gęste...  Potrzebny jest garnek , gaza (lub tetrowa pielucha- najlepsza).

TWARÓG

5l zsiadłego mleka


Mleko wlewamy do garnka i podgrzewamy powoli aż się wytrąci ser (wyraźnie oddzielą się grudki sera od serwatki). Nie zagotowujemy!!!
Kiedy uznamy że całe mleko się zcieło tworząc grudki  odcedzamy ser od serwatki przez filtr (gaza lub pielucha tetrowa). Wieszamy taki tobołek z serem do odcieknięcia...

i gotowe...

Z 5 litrów wyszło tak na oko około 1 km sera (nie moge zważyć bo moja waga straciła właściwości ważące)

już nie mogę się odczekać kiedy sie odsączy... mniam.

wtorek, 9 kwietnia 2013

tort znaczy czarne ciasto

Minęły Święta a wcześniej moje urodziny... kilka dziecięcych wspomnień... 10 urodziny moda na legginsy z laicry... kolega z klasy wyżej zaproszony na urodziny  śmiało rzuca do mojej Mamy "Pani też w kalesonach?"

Dla mnie urodziny to zawsze czarne ciasto (murzynek) i już.. kilka razy próbowałyśmy z Mamą zrobić krem z siadłego mleka z przepisu z "zeszytu" nigdy nam nie wyszedł.. nie wiem dlaczego...
Na urodziny mojego brata które wypadały we wrześniu Mama piekła oprócz czarnego ciasta placek ze śliwkami...  i kiedyś brat zażyczył sobie na urodziny właśnie placka ze śliwkami bez śliwek...
 Na placek ze śliwkami przyjdzie jeszcze czas... choć chyba mm jeszcze torebkę zamrożonych śliwek.. hm... może jutro?
 Dziś o torcie czyli o czarnym cieście...

Czarne ciasto:

1 1/2 margaryny
2 1/4 szkl. cukru (ja daje dwie albo nawet mniej)
3/4 szkl. mleka
2 1/4 łyżki kakao (babcia zapaisała "lepiej mniej" a ja daje więcej a czasem dorzucam i tabliczkę gorzkiej czekolady )
cukier waniliowy (1 opakowanie)

Wszystko umieścić w garnku i rozpuścić na wolnym ogniu.
Od powstałej masy odlać 10 łyżek do małego garnuszka (będzie potrzebne do polewy).

Masę lekko wystudzić (ja zawsze się nie mogę doczekać i do gorącej masy dodaje resztę składników zaczynając od mąki)

CIASTO:

3 szkl. mąki
5 żółtek
3 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
piana z 5 białek

wszystko dokładnie wymieszać. Przelać do formy wysmarowanej tłuszczem i wysypanej bułka tartą lub wyłożonej papierem do pieczenia.
Piec ok 35- 45 minut w temperaturze ok 180 stopni C. Patyczkiem sprawdzić czy nie jest mokre w środku.. choć znałam kogoś kto celowo "kopał" w blachę żeby był zakalec.

POLEWA:
10 łyżek odlanej masy
1 łyżka masła
1 1/2 łyżki kakao (znów uwaga Babci że wystarczy jedna a ja daje dwie)
2 łyżki cukru

wszytko na wolnym ogniu rozpuścić i mieszać  aż zgęstnieje (powinna jakby odrywać si e od garnka w czasie mieszania).
Gorące ciasto polać polewą...

Poczekać aż wystygnie.

Wbrew pozorom ciasto robi się bardzo szybko...
Z tej porcji wychodzą dwie średnie kesówki
z powodzeniem robię z połowy składników małe ciasto w małej silikonowej "keksówce". Takie na jeden dzień...








piątek, 15 marca 2013

Wybuch w kuchni... czyli Kawa i zeszyt z przepisami

Kuchnia. Miejsce magiczne. Uwielbiam kuchnię w moim domu rodzinnym... dużą przestronną. Na pólkach stoją  karafki, żelazka na węgiel drzewny. Nad kuchenką wielki drewniany okap a pod nim słoje z suszonymi grzybami. Na półce pod szafką słoiczki z przyprawami...

Ta kuchnia to mnóstwo wspomnień.. wszystkie spotkania towarzyskie zawsze kończą sie w kuchni... w tzw tramwaju (drewniany stół z masywnym blatem i dwie skrzynie-ławy). Nad stołem wisi duża lampa...

Pamiętam "rozbieranie" mięsa na tym stole... Pamiętam wyrabianie przez Babcię drożdżowego ciasta w emaliowanym zielonym  (hm.. właśnie czym  cebrzyku? bo miednica to nie była, miska tez nie).
 Obieranie grzybów i nabijanie ich na druty do suszenia.

Kuchnia to nie tylko wspomnienia kulinarne czy biesiadne... na tym stole był wycierany i ubierany mój brat po kąpieli. Na ławie siedziałam po wieczornej kąpieli i słuchałam "Radia Dzieciom"...

Ale w kuchni bywa niebezpiecznie... i nie chodzi tu o gorący piekarnik czy ostry nóż a o wybuchy.... od których specjalistką była moja Mama. Na szczęście zaprzestała tych praktyk.

Mama była mistrzynią świata w wybuchaniu tzw. węgierskich ekspresów do kawy... (podobny znalazłam na blogu Pożegnanie z Afryką).
Zapominała założyć siteczko i ... kawa zapychała przewód  odprowadzający płyn do dzbanka i wytwarzało się podciśnienie które rozsadzało ekspres.... siteczko (były chyba dwa) z impetem wbijało się w sufit pod okapem a kawa oraz fusy rozbryzgiwały się po całej kuchni... Byłam świadkiem jednego takiego wybuchu. Na szczęście nikomu nigdy nic się nie stało...  jedynie mój Ojciec nie był szczęśliwy jak  Mama wybuchła ekspres w świeżo odmalowanej kuchni...

Ale to nie jedyne wybuchy w wykonaniu mojej Mamy.
Mój Brat dostał jako kilkuletni (3-4 letni) od jakiegoś niezbyt odpowiedzialnego znajomego rodziców korkowca... Jak tylko znajomy wyjechał nastąpiła konfiskata mienia niebezpiecznego w postaci korków to tegoż pistoletu. Mama włożyła je do swojej szuflady pod wspominanym juz kuchennym stołem.
TA szuflada to istny skarbiec rzeczy zbędnych i niezbędnych... Jakieś bieżące dokumenty Mamy, zeszyt z przepisami, podręczny zapas długopisów i ołówków, kiedyś tez tzw "szycie" i mnóstwo innych rzeczy.
Korki leżały sobie kilka lat w maminej szufladzie. Do czasu kiedy żar z papierosa  obłamał się i wpadł do szuflady...
Mam jak zorientowała się co się stało szybko zamknęła szufladę i ... rozległa się salwa... po chwili ucichło a kuchnię wypełnił dym i swąd spalenizny...  Na szczęście ogień nie zdążył się rozpalić  i udało się ugasić wszystko ... w tym najcenniejszy- zeszyt z przepisami.
Kilka lat Mama używała tego osmalonego .. do czasu kiedy przepisałam go jej...

A Mama używa  już ekspresu włoskiego , w nim siteczko jest na stałe (no prawie) i od tej pory kawa nie podnosi aż tak ciśnienia... a i nikt już nie wręczył mojemu bratu korkowca... i jakoś tak spokojnie jest... w kuchni.

smak nieznanay ale zagadką owiany czyli Torcik migdałowo-kawowy

Mama nie opowiadała o swoim Ojcu. Bardzo chciała go wymazać ze swej pamięci, a że o zmarłych przyjęto nie  mówić źle więc chwilowo nie powiem nic....
Jednym z nielicznych wspomnień mojej Mamy związanych z Ojcem  jest torcik migdałowo- kawowy.
Mama nie pamiętała jego smaku bo jej Ociec zjadał go sam.. ale pamiętała mgliście jak jej Mama go przygotowywała... Pamiętała mielone migdały, pamiętała że były to trzy bezowe blaty, jasne, chrupiące i  że kawowy był krem...
Intrygował mnie ten torcik... Podpytywałam siostrę Babci czy może ona zna przepis... sądziłam że to może rodzinna receptura. Niestety.  Nie znalazłam też przepisu na niego w Maminym zeszycie z przepisami.
Przed czasami profesora Googla (a były takie?) wertowałam w księgarniach książki kucharskie w nadziei że trafie na coś na kształt...
Potem co jakiś czas wertowałam sieć i ... w końcu po latach poszukiwań  torcik objawił się w tym blogu, więc cytuję.




Torcik bezowy migdałowo -kawowy

Migdałowa beza (3 blaty)
• 5 białek
• 150 g cukru
• 110 g migdałów zmielonych razem ze skórką
• 12 g (1 czubata łyżka) mąki ziemniaczanej


Krem kawowy
• 250 ml mleka
• 5 żółtek jaj
• 20g kawy rozpuszczalnej
• 50 g cukru
• 200 g miękkiego masła
 


Piekarnik rozgrzać do 170 stopni. Na papierze do pieczenia narysować 3 koła o średnicy 20 cm każde.
Białka ubić na sztywną pianę stopniowo wsypując cukier. Kiedy cały cukier będzie wsypany i rozpuści się w białkach, ubijać jeszcze 3-4 minuty. Stopniowo wsypywać migdały i mąkę, miksując mikserem na najniższych obrotach.
Ciasto rozsmarować równomiernie na wyrysowanych kołach.
Piec ok. 15 minut, następnie wyłączyć piekarnik i dosuszyć bezy przy uchylonych drzwiczkach. Beza odklejona od papieru powinna być od spodu sucha (jeżeli nie będzie, można ją ułożyć na kratce i wstawić do piekarnika na kilka minut).

Aby przygotować krem należy 150 ml mleka zagotować z kawą i cukrem. Pozostałe zmiksować z żółtkami. Wlewać do gotującego się mleka, cały czas mieszając. Zagotować na małym ogniu i gotować stale mieszając przez ok. 10 minut, aż masa zgęstnieje. Wystudzić. (Bez obawy jak się zważy to i tak potem z masłem się rozetrze)
Masło zmiksować na jasną, kremową masę. Nadal miksując dodawać po 2-3 łyżki kawowego kremu.
 


Spody przełożyć  masą. I schłodzić 2-3 godziny żeby masa związała.




Torcik upiekłam Mamie na imieniny... robiłam go pierwszy raz. Na przyszłość będę musiała bardziej uważać żeby nie przypiekły a wyschły blaty... może ciut mniejsza temperatura... 


Smakował wyśmienicie i prezentował się równie dostojnie... zanim jednak wpadłam na pomysł żeby go sfotografować został smętny okrawek... 


I tak wspomnienie Mamy nabrało smaku.